ProMedico PS Pismo Śląskiej Izby Lekarskiej w Katowicach czerwiec 2019 nr 260

Pro Medico • czerwiec 2019 24 Prawie bez cenzury Dr Marek Polak: Panie doktorze, pyta- nie wydaje się proste i banalne, ale dlaczego medycyna, dlaczego Zabrze- Rokitnica? Dr Jacek Kosiewicz: Na początku towca- le nie miała być medycyna…W rodzinnej tradycji byli inżynierowie, dziadek był absolwentem Instytutu Technologiczno- Fizycznego w Petersburgu, ojciec Aka- demii Górniczej w Krakowie. W szkole średniej miałem szczęście spotkać wspa- niałych nauczycieli. Lekcje fizyki miałem z prof. Edwardem Młynarczykiem (któ- rego za parę lat spotkam jako adiunkta w Katedrze Fizyki Lekarskiej w Rokitnicy), biologii uczył mnie dr Leopold Kobier- ski , wybitny przyrodnik, którego pasja poznawania świata ożywionego i miejsca w nim człowieka udzielała się nam, jego uczniom. To chyba on zasiał to ziarno, czego wówczas zupełnie nie byłem świa- domy. Maturę zdawałem w 1959 r. Ponieważ pasjonowałem się fotogra- fią, filmem, patrzenie na świat okiem kamery wydawało mi się dobrym spo- sobem na życie. Mój dorobek fotogra- ficzny i rozmowa kwalifikacyjna zostały ocenione pozytywnie i znalazłem się na obozie przygotowawczym do stu- diów na Wydziale Operatorskim słynnej łódzkiej „filmówki”. To był jednak zupeł- nie inny, obcy świat. Uciekłem. Pozosta- ła tradycja rodzinna. Egzamin wstępny na AGH w Krakowie zdałem i rozpoczą- łem studia na kierunku „Budowa i Eksplo- atacja Kopalń” . Zamieszkałem w akade- miku, życie studenckie w Krakowie było w tym czasie oszałamiające, ale kieru- nek studiów już mniej. Czyli znowu nie to. W domu dano mi czas do namysłu, a ponieważ namyśla się najlepiej pracu- jąc fizycznie, więc byłem kolejno: próbka- rzem, laborantem chemicznym i kierow- cą ciężarówki w Zakładach Górniczo-Hut- niczych im. Waryńskiego w Piekarach Ślą- skich. Niespełnionym marzeniem mojej Mamy były studia medyczne. Dla matu- rzystki rocznika 1939 z wiadomych przy- czyn nie mogło być spełnione. To może mnie się uda? Szkoła przygotowała mnie przyzwoicie, doświadczenie w zdawaniu egzaminów wstępnych miałem, zostałem studentem kierunku lekarskiego Śląskiej Akademii Medycznej im. Ludwika Waryń- skiego w Rokitnicy (znowu ten Waryński, ale do domu blisko). W mojej grupie stu- denckiej dominowali felczerzy. Ponie- waż zawód ten był wygaszany, dano im szansę studiów bez egzaminu wstępne- go. Wielu z nich pochodziło z lekarskich rodzin, a wcześniej, często z powodów politycznych („złego urodzenia”) na stu- dia ich nie przyjęto. Średnia wieku 40+. Doświadczenie życiowe, lekarskie moich kolegów pomogły mi bardzo w zrozu- mieniu specyfiki przyszłego zawodu. To już był ten kierunek. Zajęcia mieliśmy podobnie jak dzisiaj: anatomia, biologia, chemia, fizyka lekar- ska (tak się ten przedmiot wtedy nazy- wał). Szło mi nieźle, z wyjątkiem chemii. Zdaniem pani adiunkt T. („ Panie Kosie- wicz, pana chemia jest trująca” ). No i stało się, trzy oblane terminy i żegnaj, Akade- mio! Wszelkimi możliwymi sposobami udało się wybronić od służby wojskowej. Nie chciałem tracić kontaktu z Uczelnią. Pomocną dłoń wyciągnął do mnie pro- fesor Kohmann i zatrudnił jako pomoc- nika prosektora, Augustyna Rakoszka. Profesor zgodził się, bym brał udział w zajęciach z anatomii z kolegami z II r. (w tym czasie odbywały się przez cztery semestry). Dużo preparowałem, często Studenckie wspomnienia dr. Marka Polaka, które drukowaliśmy w kilku odcinkach, były chętnie czytane i żywo komentowane. Nic dziwnego, że kiedy autor zapowiedział, że napisał część ostatnią, rozległ się szeroko pomruk niezadowolenia. Stąd nowa odsłona: tym razem studenckie czasy wspomina wykładow- ca ŚlAM, a pyta – jego były student. (G.O.) Moje wspomnieniowe spotkanie Do studenckiego kampusu wjeżdżam od strony Helenki. Parkuję na dawnym placu apelowym, na którym X lat temu studenci IV i V roku mieli zajęcia z wojska. Przechodzę obok mojego dawnego akademika i mieszczącego się w nim klubu studenckiego „Czarny Kot” (miejmy nadzieję, że ten budynek o pięknej architekturze i wspaniałej historii jeszcze kiedy- kolwiek ożyje…). Jestem umówiony na wspomnieniowe spotkanie z doktorem JackiemKosiewiczem . Kiedy przekraczam próg Katedry, jakbym cofnął się w czasie. Na ścianach zdjęcia i nazwiska tych, którzy kiedyś budzili szacunek i uznanie, ale czasami powodowali, że tętno gwałtownie przyspie- szało, a ciśnienie rosło. To wszystko wyjęte jakby z kapsuły czasu przełomu lat sześćdziesiątych/siedemdziesiątych. W gabinecie biurko, biblioteka, dwa fotele, na ścianach zdjęcia ze studentami, z różnych lat. Ileż osób siedziało w tych fotelach i czekało na egzaminacyjne pyta- nia... Jak ciężka musiała być nieraz cisza w tym pokoju... Ileż to razy unosił się sufit z radości, po stwierdzeniu„dziękuję, zdał/a pan/pani”! Dr n. med. Jacek Kosiewicz – wzór wykładowcy dla wielu studentów. Fot. Adr Marek Polak

RkJQdWJsaXNoZXIy NjQzOTU5