ProMedico PS Pismo Śląskiej Izby Lekarskiej w Katowicach październik 2018 nr 253

Pro Medico • pażdziernik 2018 18 Kiedy kończyłam studia, periodontologia w Polsce traktowana była jak „piąte koło u wozu’’. Postrzegana jako nieefektyw- ne w leczeniu, nieprzynoszące zysków w gabinecie zawracanie sobie tylko głowy zapaleniem przyzębia, którego leczenie wymagało ostrzenia ręcznych narzędzi oraz pamiętania poszczegól- nych składników płukanki Parmy lub Schwarza, by wypisać receptę. Kto tracił- by na to czas w ówczesnej epoce, kiedy swój złoty wiek przeżywały wypełnie- nia światłoutwardzalne i porcelanowe korony, wystarczająco spektakularne estetycznie i finansowo, by to właśnie na nich się koncentrować. A specjalizacja, do której jako drugi st. doczepiono cho- roby błony śluzowej jamy ustnej, wyma- gająca sporo wiedzy ogólnomedycznej, ze szczególnym naciskiem na farma- kologię (potrzebnej, jak nigdzie indziej w stomatologii), nie stanowiła żadnego rarytasu. Do dzisiaj zresztą liczba specja- listów parodontologów w całym kraju nie przekracza 400 osób(!). Wręcz przeciw- nie miała się rzecz po zachodniej stronie naszej granicy. KONFRONTACJA REALIÓW Mój kontakt z periodontologią we Francji i z wielkimi osobowościami, dzięki któ- rym powstało i istnieje EFP ( Europejskie Towarzystwo Periodontologiczne ) oraz Kongres EUROPERIO (m.in. prof. Edmond Benque , prof. Pierre Baehni, dr Jean Louis Giovannoli ), pozwoliło mi postrze- gać periodontologię całkiem inaczej. Kulminacją jednak, już po zdanym egza- minie specjalizacyjnym, było znalezienie się podczas kilkumiesięcznego stypen- dium pod opieką ówczesnego przewod- niczącego SFPIO ( Francuskiego Towarzy- stwa Periodontologii i Implantologii Jamy Ustnej) , dr. Philippa Lemaitre . To tam zobaczyłam, jak walczy się o zachowa- nie żywych i w największej liczbie zębów własnych pacjenta, którego dotknęła parodontoza. Była to wręcz heroiczna walka. Kluczem do niej był instruktaż higieny i starannie wykonany skaling. Adept dwuletnich podyplomowych stu- diów z periodontologii uczył się wykony- wania go przez cały rok (dwa razy w tygo- dniu po trzy godziny). Wymagająca cier- pliwości, czasu i staranności czynność wraz z utrzymaniem codziennej higieny przez pacjenta potrafiły zdziałać cuda. Tam też zobaczyłam zęby w III stopniu rozchwiania, czy z zanikami kości sięgają- cymi okolicy okołowierzchołkowej, które nie były kwalifikowane do usunięcia. Jak się później okazywało, słusznie. Dokumentacja radiologiczna histo- rii takiego leczenia wymuszała wręcz pytanie, czy aby zdjęcia, zanim trafiły do prezentacji, nie znalazły się w obrób- ce Photoshopem? Tam dowiedziałam się również, że użycie materiałów kościoza- stępczych i wyrafinowanych zabiegów chirurgii periodontologicznej stanowi prawdziwe epizody w codziennej pracy periodontologa. Tam także, ku mojemu największemu zdziwieniu, to nie tylko pacjent wybierał gabinet, ale i też perio- dontolog decydował, u którego chorego będzie kontynuował leczenie, a któremu odmówi dalszej pomocy z powodu noto- rycznych zaniedbań higienicznych, braku regularności w wizytach kontrolnych, czy z powodu ciągle utrzymującego się nawyku palenia papierosów. Tam pacjent zabiegał o względy specjalisty, zapewnia- jąc, iż mu zależy na terapii! Tam wszystkie decyzje terapeutyczne podejmowane były etapami. Żaden ze specjalistów nie odważył się na pierwszej wizycie zakwa- lifikować choćby jednego zęba pacjenta do usunięcia lub leczenia kanałowego (jeśli wciąż zachowana była żywotność miazgi). Bacznie obserwowano reakcję tkanek przyzębia na terapię. Decyzje nie- odwracalne podejmowane były dopiero po bardzo gruntownych analizach, czy aby faktycznie zrobione zostało absolut- nie wszystko, żeby uratować żywotność STOMATOLOGIA Periodontologia w blenderze zęba lub uchronić go przed ekstrakcją. Odsunięcie w czasie usunięcia zęba, nawet o kilka lat traktowane było jak suk- ces. Dopiero wówczas, po jego ostatecz- nej utracie, na scenie pojawiał się implan- tolog. Ale i wtedy warunkiem jego dzia- łania było całkowite wcześniejsze opa- nowanie choroby przyzębia u chorego. Przy minimalnych nakładach własnych gabinetu, przy minimalnym zaangażo- waniu finansów pacjenta, najprostszymi metodami uzyskiwano największe i naj- bardziej spektakularne i długoterminowe efekty. Moja konfrontacja realiów polskich z periodontologią europejską była bar- dzo smutna: periodontologia w Polsce nie istniała, a zarówno środowisko sto- matologów, jak i społeczeństwo, nie miało potrzeby, aby w ogóle zaistniała. Na polskim rynku obecna była przecież przez całe lata wyłącznie jedna pozy- cja książkowa autorstwa duetu: Jańczuk & Banach, a jakiekolwiek szkolenia i kon- gresy służące edukacji wymagały wyjaz- du za granicę. Leczenie zębów dotknię- tych parodontozą polegało na ich usuwa- niu i umieszczaniu w ich miejscu lukra- tywnych konstrukcji protetycznych (nie wyłączając tych opartych na implantach). Moi zawodowi konfratrzy z prawdziwym zdziwieniem patrzyli na mnie przez całe lata, kiedy opowiadałam, że skalpel w rękach periodontologa jest absolutną ostatecznością, a każde cięcie wróżyć może tyleż korzyści, ile strat. Kiedy nato- Fot. Obraz licencjonowany przez Depositphotos.com/Drukarnia Chroma

RkJQdWJsaXNoZXIy NjQzOTU5