Background Image
Table of Contents Table of Contents
Previous Page  24 / 36 Next Page
Information
Show Menu
Previous Page 24 / 36 Next Page
Page Background

Pro Medico

listopad 2016

22

wywiad

Aleksandra Wiśniowska: Dwadzieścia

lat temu przy parafii św. Jadwigi w Cho-

rzowie powstała grupa wolontariuszy

chcących pomagać osobom z zaawan-

sowaną chorobą nowotworową oraz

ich rodzinom. W zespole założycieli

Hospicjum znaleźli się lekarze, kapela-

ni, pielęgniarki, a także osoby pełniące

zawody niemedyczne. Jak wspomina

Pani czas formowania się działalności

Hospicjum?

Dr Barbara Kopczyńska:

Sama w to nie

wierzę, że minęło 20 lat... Te dwie dekady

temu pracowałam już jako lekarz ane-

stezjolog. Wśród pacjentów, którymi się

opiekowałam, wciąż rosła liczba chorych

nowotworowych. Zauważyłam, że brakuje

opieki nad nimi po tym, jak już opuszczali

szpital. Zwykle lekarze pierwszego kon-

taktu radzili sobie z takimi chorymi, ale sy-

tuacja się komplikowała, gdy pacjent był

„trudny”, gdy chorobie towarzyszył mocny

ból, ciężkie objawy, konieczność robienia

opatrunków. Tacy chorzy wówczas byli

nieco opuszczeni, widzieliśmy potrzebę

specjalnej opieki nad nimi. Mieliśmy już

dobre wzorce, bo działało Hospicjum Do-

mowe w Katowicach. To był dla nas wzór.

Motorem działań stała się osoba nieme-

dyczna – instruktorka charytatywna

Ur-

szula Sikocińska

. Uznaliśmy wówczas,

że warunkiem działania grupy była obec-

ność kapelana, że musimy zapewnić cho-

rym pomoc duchową. Położyliśmy zatem

nacisk na opiekę somatyczną, psychiczną

i duchową właśnie. Na spotkaniu zało-

życielskim, w 1996 r. było około 20 osób,

a w maju 1996 r. zaopiekowaliśmy się

pierwszym chorym. Od tego momentu

datujemy powstanie hospicjum. Od tego

pierwszego chorego, pana Józefa, którego

wspominam do dziś.

Mieliście

Państwo

doświadczenie

w opiece paliatywnej?

Żadne. Jeździłam na wszystkie możliwe

kursy, po całej Polsce, odwiedzaliśmy róż-

ne hospicja, uczyliśmy się. Wciąż czułam,

że nic nie wiem z medycyny paliatywnej

– na studiach nie miałam żadnych zajęć

w tym zakresie. Towarzyszyły mi jednak

słowa dr

Jadwigi Pyszkowskiej

, która

zaraziła mnie ideą pomocy hospicyjnej:

„nic się nie martw, chory Cię wszystkiego

nauczy. Słuchaj chorego i patrz na niego”.

Do tej pory te słowa brzmią mi w uszach.

Oczywiście wiedzę trzeba mieć, ale naj-

ważniejsza jest obserwacja, bo każdy cho-

ry to inna historia.

Był moment, że zajmowała się Pani nimi

sama…

Tak, gdy nasza pielęgniarka musiała zrezy-

gnować z wolontariatu. Przez półtora roku

byłam i lekarzem, i pielęgniarką. Ten czas

wiele mnie nauczył. Miałam wówczas po-

moc ze strony naszych wolontariuszy, ko-

legów z pracy. No i byłam 20 lat młodsza,

moja somatyka była zupełnie inna (

śmieje

się

).

Zapał sprawił, że po dziewięciu latach

powstało hospicjum stacjonarne?

Tak, do tegomusieliśmy dojrzeć, ale obser-

wowaliśmy sytuacje, gdy nasi chorzy nie

mogli w domu być sami. To byli najczęściej

chorzy samotni, chorzy, których rodziny

Nie martw się, chory Cię

wszystkiego nauczy

Rozmowa z dr Barbarą Kopczyńską w Roku Świętym Miłosierdzia,

o opiece paliatywnej i 20 latach działalności Hospicjum Chorzów

nie radziły sobie z opieką, czasami cho-

rzy ze środowisk patologicznych czy z tak

trudnymi objawami, że nie można było

się nimi zajmować w domu. Gdy w PCK

powstał oddział medycyny paliatywnej,

zaproponowano mi jego poprowadzenie

i tak się zaczęło... od siedmiu łóżek.

Działaliście we współpracy nieco ponad

rok...

Gdy dostaliśmy decyzję o likwidacji od-

działu oraz lokalu na poradnię i magazyn

sprzętu, musieliśmy rozpocząć poszuki-

wanie nowego miejsca, bo szkoda było

tego potencjału, który już zebraliśmy.

Ostatecznie zaproponowano nam budy-

nek do kapitalnego remontu, po dyrekcji

byłego szpitala w Chorzowie Batorym.

W tym trudnym czasie – poważnych decy-

zji, później zaś remontu – hospicjum dzia-

łało każdego dnia, nie opuściliśmy żadnej

wizyty. Ogromne wsparcie otrzymaliśmy

wówczas od księdza

Krzysztofa Tabatha

– wówczas Archidiecezjalnego Duszpaste-

rza Chorych i Służby Zdrowia.

Skąd bierze się w człowieku potrzeba

towarzyszenia ludziom umierającym?

Śmierć dla większości z nas jest tożsa-

ma z poczuciem strachu i negacji, uczu-

ciami, których w życiu panicznie unika-

my…

To dobre pytanie. Myślę, że motywacji jest

tyle, ilu ludzi. Każdy lekarz, decydując się

na swój zawód, powinien mieć poczu-

cie misji i powołania. Nie wierzę, że ktoś

traktuje bycie lekarzem tylko jako zawód.

Ja nie planowałam być lekarzem hospi-

cyjnym, ale tak było mi pisane i w tym

odnalazłam swe powołanie. Poza tym

to coś wynosi się chyba także z domu. Mój

był bardzo dobry. Pamiętam, jak z mamą,

nauczycielką, odwiedzałyśmy jej starsze

emerytowane koleżanki – głównie sa-

motne panny (przed wojną nauczycielka,

by pełnić ten zawód musiała być panną).

Chciałyśmy, by nie czuły się samotne,

by miały wsparcie. Dla mnie taka forma

empatii była zupełnie naturalna.

A jaka motywacja towarzyszy Pani wo-

lontariuszom?

Różna. Na ogół jest to chęć pomocy. Cza-

sami są to osoby z rodzin osieroconych,

którym zmarł ktoś bliski, chcące się za-

angażować w opiekę nad umierającymi.

Są i tacy, którzy chcą po prostu robić coś

ważnego. Mimo różnych motywacji, za-

wsze na koniec rozmowy pytam, czy kan-

dydat jest osobą wierzącą.

Dlaczego?

Ponieważ osobom niewierzącym jest

trudniej...

Tu nie ma mowy o agresywnej walce

o życie. Tu jest opieka i dawanie poczucia

bezpieczeństwa. W czasie choroby stajemy

się niejako częścią rodziny chorego,

wchodzimy w jej bardzo intymny świat.