7
Pro Medico
•
czerwiec 2018
rozmowa
wychodzi do pracy pomagać pacjentom,
przecież nie jest człowiekiem, który chce
popełniać błędy, nie wybrał tego zawo-
du, żeby komuś zaszkodzić! Brak powo-
dzenia medycznego – to jest cios dla
lekarza, powikłania – te zawsze boleśnie
pamiętamy. Każdy z nas chce przecież
odnieść sukces, przystępując do leczenia
chorego. Idę operować i liczę, że ta ope-
racja się uda. Podejmuję trud, najpierw
przygotowując się do tej operacji, potem
ją przeprowadzając – to jest duży trud,
tylko o tym publicznie się nie mówi. Powi-
kłania pooperacyjne niweczą ten trud.
Nie wyobrażam sobie, że lekarz umyśl-
nie źle coś robi. Większość zdarzeń jest
niezawinionych. Wiem, jak lekarze prze-
żywają każde niepowodzenie medyczne.
Ono ma wiele przyczyn, elementy złych
zbiegów okoliczności, itd. Często rodziny
w skargach piszą:
„dopiero zaczęli biegać,
jak się wystraszyli”
. Nie, zaczęli biegać,
jak stwierdzili, że się wikła. Niepowikłany
przypadek jest prosty: przyszła – zrobi-
łem, co należało – poszła. Nie wymaga
tyle samo „lekarskiego zatroskania”. Kie-
dy kończy się „rutynowość” przypadku,
zaczyna się szczególna troska. Mimo
tego, co się twierdzi i publikuje, uważam,
że większość lekarzy tę troskę należycie
okazuje. Ja nie chcę nikogo na siłę uspra-
wiedliwiać, ale sprawiedliwa i rzetelna
ocena nie ma nic wspólnego z tak łatwym
dziś ferowaniem wyroków: jest złym czło-
wiekiem, na pewno zawinił, nie powinien
być lekarzem... Więc nie. Nie mam gorz-
kich refleksji temat całego środowiska
lekarskiego. Banału o owcach w dwóch
kolorach przytaczał już nie będę.
G.O.: To bymi się zgadzało, przed naszą
rozmową przeglądałam Pana felietony
zamieszczane, jako OROZ, w PM. Pisał
Pan dokładnie to samo… A co Pan
sądzi o ewentualnym wprowadzeniu
systemu „no fault”, jak w Nowej Zelan-
dii? Dyskusje na ten temat co i rusz
wracają. (
Przyp. red.: pacjent z wikłają-
cym się przebiegiem leczenia może uzy-
skać rekompensatę bez udowadniania
i szukania winnego.
)
T.U.:
System, w którym nie szukamy win-
nych, tylko staramy się pomagać ludziom,
uważam za dobry pomysł. Pacjent, któ-
ry doznał krzywdy w wyniku leczenia,
powinien dostać wsparcie finansowe,
np. na rehabilitację. Doszukiwanie się,
„co było przyczyną”, nie jest już tak waż-
ne, jak poniesiony uszczerbek na zdrowiu.
Osobny, szeroki temat, to sfinansowa-
nie tego systemu. Ale w Nowej Zelandii
występuje coś, o czym u nas się nie mówi.
Tam za powikłania w wielu przypadkach
odpowiedzialny jest również pacjent.
U nas pacjent chętnie„dzieli się“ powikła-
niami, ale nie wspomina, że to jego, mię-
dzy innymi, działanie do nich doprowadzi-
ło. Dlatego uważam, że prawo do skorzy-
stania z nowej formy rekompensat powin-
no być przyznane wyłącznie pacjentom,
którzy nie przyczynili się do powstania
powikłań i zdarzeń medycznych. Znamy
to z praktyki lekarskiej: chorzy przerywa-
ją leczenie szpitalne wypisem na własne
żądanie, są też uporczywie ignorujący
i niestosujący się do zaleceń lekarskich,
zmieniający stosowaną farmakoterapię,
bądź w ogóle jej niestosujący; ci, którym
konsylium domowe zaleciło coś zupeł-
nie innego, itd. Każdą próbę uczynienia
pacjenta w pewnym sensie współodpo-
wiedzialnym za proces leczenia, uważam
za ważną. Nareszcie słowo lekarza byłoby
w społeczeństwie więcej warte, aniże-
li obieg internetowych opinii. Poza tym
zmniejszyłaby się ilości skarg i pozwów,
wpływających do organów odpowiedzial-
ności zawodowej, karnej i cywilnej.
G.O.: W czasie, gdy rozmawiamy,
zakończyły się wybory nowych władz
samorządowych, a pojawiły się kon-
cepcje funkcjonowania OIL: czy Izby
bardziej powinny być „urzędem lekar-
skim”, czy „pełnym idei samorządem
zawodowym”. Co jest priorytetem dla
Pana?
T.U.:
Powiem w dużym skrócie, bo czę-
ściowo już to opisałem w programie
wyborczym. Izba lekarska nie może stać
się czymś na kształt stowarzyszenia! Jej
cele i zadania określa przecież ustawa.
Wywalczyliśmy sobie istnienie samorzą-
du, niezależnego od urzędów, to jest też
wielki nasz przywilej. My możemy przy-
gotować dla lekarzy jak najciekawsze
i różnorodne propozycje. Trzeba jednak
wyciągnąć po nie rękę, spełnić określone
warunki... Dla mnie samorząd zawodo-
wy to nie jest „droga jednokierunkowa”
na zasadzie:„róbcie tam, róbcie, po to was
wybraliśmy“. Mam nadzieję, że idea izby –
rodziny lekarskiej, w dalszym ciągu da się
połączyć z dobrze funkcjonującą (także
pod względem prawnym i finansowym)
instytucją.
G.O.: Występował Pan już zawodowo
w wielu rolach: lekarza, ordynatora
Oddziału, dyrektora ds. lecznictwa,
przewodniczył ogólnopolskiemu kon-
wentowi
Okręgowych
Rzeczników
Odpowiedzialności Zawodowej, był
zastępcą rzecznika i Rzecznikiem,
ostatnio wystartował w wyborach
na prezesa ORL. To jest poszukiwanie
czego? Nowych wyzwań? Może więk-
szej władzy?
T.U.:
„Każda władza deprawuje. A władza
absolutna deprawuje absolutnie”
to jeden
z moich ulubionych cytatów z chrześci-
jańskiego liberała z XIX w. Johna Eme-
richa Dalberga-Actona. „Więcej władzy
desygnowanej” oznacza większą odpo-
wiedzialność. Poczucie tej odpowiedzial-
ności powinno przeważyć satysfakcję,
że się władzę ma. Kiedy się to zaczyna
rozumieć – mimo że woda sodowa to bar-
dzo popularny napój – szansa, że uderzy
ona do głowy, znacznie maleje. Kiedy
zostałem dyrektorem szpitala, z człowie-
ka, który miał niewiele problemów, sta-
łem się po prostu człowiekiem, któremu
znacznie ich przybyło i to z najróżniej-
szych dziedzin, nie tylko medycznych. Jak
się poważnie traktuje swoje obowiązki,
podejmuje wiele decyzji i bierze za nie
odpowiedzialność, samozachwyt z awan-
su bardzo szybko mija.
G.O.: A jakie Pana cechy powodują,
że Pan te różne wybory (i awanse)
wygrywa?
T.U.:
Nie lubię w życiu przechodzić obo-
jętnie. Mam w sobie chęć naprawiania
rzeczywistości, lubię coś zmieniać, zbu-
dować coś konkretnego. To może być
posadzenie krzewu w ogrodzie, albo
zmiana krzywdzącego, złego przepisu.
Na każdym etapie życia coś budowa-
łem: jako ordynator – zespół szpitalny,
jako dyrektorowi udało mi się otworzyć
nowe oddziały i poradnie, jako Rzecz-
nik pozyskałem kilkudziesięciu nowych
zastępców, zainaugurowałem powstanie
w ŚIL Zespołu ds. opiniowania sądowo-
lekarskiego i tak dalej. Jak tak sobie teraz
przypominam, to zawsze byłem aktyw-
ny i zawsze wybierany przez kolegów,
żebym czymś kierował, coś prowadził;
przewodziłem samorządowi uczniow-
skiemu, różnym kołom. Tylko w przed-
szkolu nic.
Rozmawiała: Grażyna Ogrodowska
Nie wyobrażam sobie, że lekarz umyślnie
źle coś robi. Większość zdarzeń jest
niezawinionych. Wiem, jak lekarze przeżywają
każde niepowodzenie medyczne.